Skawalker - Sivan

30 lat albumu „Sivan”

Jest połowa maja roku 1994. Prezydentem Polski jest Lech Wałęsa, a transformacja ustrojowa trwa w najlepsze. Wszechobecne reklamy przykryły szarość polskich miast. Autobusy i tramwaje przestały być tylko czerwone - odtąd pokrywały je kolorowe szyldy i zdjęcia zachodnich produktów, które można było odtąd kupić wszędzie, a nie tylko za dolary w Pewexie. Oprócz państwowych programów radia i telewizji, Polacy mogą odbierać sygnał prywatnych stacji - od niedawna nadają m.in. Radio Zet i RMF, a także telewizja Polsat. Właśnie wtedy swoją premierę miał "Sivan" - drugi album wydany pod szyldem Skawalker, i jak się okazało kilka miesięcy później - ostatni studyjny. Dzisiaj już raczej zapomniany, podobnie z resztą jak i sam zespół.

Poprzedni album, wydany w 1992 roku „Skawalker”, z wielu względów nie odniósł spodziewanego sukcesu, przede wszystkim zabrakło jednak skutecznej promocji. Dlatego zespół dość długo szukał wydawcy nowego materiału. Ostatecznie na przełomie lat 1993/1994 podpisał kontrakt z wytwórnią MJM, założoną przez Andrzeja Pawła Wojciechowskiego, byłego lektora i spikera Polskiego Radia. MJM współpracowało wówczas z zachodnimi koncernami muzycznymi, takimi jak Polygram, EMI, Warner czy Sony Music. Doświadczona wytwórnia z bogatym portfolio stwarzała nieco większe szanse na sukcesywną promocję nowego wydawnictwa, tym bardziej że wcześniej udało im się wypromować zespół Wilki z Robertem Gawlińskim.

Długa podróż – Sivan

Materiał nagrywano w listopadzie i grudniu 1993 w studiu ModernSound w Gdyni, realizatorem był Adam Toczko. Tytuł „Sivan” wziął się od nazwy miesiąca w kalendarzu hebrajskim przypadającego na maj i czerwiec, oznaczającego początek żniw. Nazwa albumu okazała się w pewnym sensie prorocza, bowiem właśnie w połowie maja 1994 roku ukazała się kasetowa wersja albumu, a dwa tygodnie później – płyta kompaktowa. W jednym z rankingów sprzedaży kaset „Sivan” uplasował się wtedy na II miejscu, zaraz za wydanym w kwietniu albumem Hey – „Ho!”. Warto dodać, że kasety były wówczas najpopularniejszym nośnikiem muzyki – winyli praktycznie już nie produkowano. Płyta CD, choć oferowała zdecydowanie lepszą jakość dźwięku, była jednak sporo droższa, podobnie z resztą jak sprzęt do jej odtwarzania.

Hipis na okładce

Istotną częścią albumu, oprócz muzyki, była jego oprawa graficzna. Okładkę zaprojektowali Agnieszka Wójkowska i Jacek Piotrowski, fotograf, który był również autorem zdjęć muzyków, a także… głównym bohaterem samej okładki:

Moja przygoda z fotografią muzyczną zaczęła się od zdjęcia na okładkę płyty „Enjoy!” gdańskiego zespołu IMTM, dzięki której zyskałem pewien rozgłos i uznanie w branży. W kręgu znajomych zostałem polecony Grześkowi Skawińskiemu, by wykonać kilka zdjęć na okładkę jego nowej płyty. Odwiedziłem go w jego mieszkaniu w Sopocie i zaczęliśmy omawiać koncept. Grzegorz bardzo chciał, by oprawa graficzna miała magiczny i mistyczny klimat. Ja sam chciałem zrobić zdjęcia nieco inne niż do tej pory, bardzo inspirowały mnie prace Matta Mahurina. Fotografie muzyków wykonałem w Studiu Kroniki Studenckiej Politechniki Gdańskiej. Jako rekwizyty posłużyły wypchane ptaki, wypożyczone ze stacji ornitologicznej na Wyspie Sobieszewskiej. Zdjęcia zostały wykonane w technice analogowej, efekty kurzu i rys zostały uzyskane poprzez nakładanie na siebie kawałków negatywów. Pozostało jeszcze wykonanie zdjęcia na okładkę. Miałem wtedy taki pomysł, by wykorzystać motyw ognia, a jednocześnie by fotografia przedstawiała jakieś miejsce w Gdańsku. Oczywistym wyborem wydawały się kominy rafinerii gdańskiej, na których szczycie już z daleka widać płomienie. Niestety, nie miałem wtedy możliwości technicznych by uzyskać satysfakcjonujący efekt. Zacząłem przeglądać swoje archiwum. Znalazłem zdjęcia, które robiłem samemu sobie, jeszcze w czasach studenckich na łódzkiej „Filmówce”. Byłem na nich ubrany jedynie w dżinsy, do tego wykonywałem różne dziwne pozy, podskakiwałem i wyginałem się, jednocześnie trzymając w ręku wężyk spustowy aparatu. Jako tło dodałem wykonane przeze zdjęcie jakiegoś wzgórza w okolicach Tymbarku, z widoczną nad nim rozświetloną chmurą. Efekt końcowy zachwycił Grzegorza, który na widok grafiki od razu stwierdził: „To jest to!”.

Jacek Piotrowski

Powstały również teledyski – 5 z nich nakręcił nieżyjący już Yach Paszkiewicz, a jeden, do utworu „Gdyby ktoś”, zrealizował Kuba Wojewódzki.

Tylko ja i ty mamy teraz swój czas

W czerwcu ruszyła promocyjna trasa koncertowa, Skawalker zagrał wtedy około 20 koncertów. W międzyczasie zespół udzielał wywiadów – m.in. dla miesięcznika Brum. Nowy materiał został zaprezentowany również w wielu programach muzycznych, zarówno w stacjach ogólnopolskich i regionalnych, jak np. w „Jajecznicy” w TVP Gdańsk czy „100% Live” w TVP Katowice, gdzie przy okazji zaprezentowano nowego członka zespołu – Wojtka Hornego, grającego na instrumentach klawiszowych.

„Sivan” nieco wzmocnił status zespołu na polskiej scenie i zyskał uznanie branży muzycznej, został m.in. uznanym najlepszym rockowym albumem roku 1994 w plebiscycie magazynu „Gitara i Bas”, a utwory „Gdyby ktoś” i „Raz na całe życie” były notowane na listach przebojów w radiu i telewizji. Pod względem muzycznym był to chyba najlepszy okres w życiu Grzegorza Skawińskiego. Oglądając fragmenty koncertów z tamtych lat, trudno nie zauważyć jego entuzjazmu i popisów wirtuozerii. Brawurowo odgrywał soczyste riffy, będące wstępami do kolejnych utworów. Nie wystarczyło to jednak by odnieść sukces – zwłaszcza pod względem finansowym. Chociaż zespół starał się występować wszędzie, gdzie tylko się dało, to jednak muzycy musieli szukać dodatkowych źródeł utrzymania.

Dlaczego zatem „Sivan” nie odniósł jeszcze większego sukcesu? Warto pamiętać, że mimo kilkuletniej już wówczas solowej kariery Grzegorza Skawińskiego, rozpoczętej w 1989 roku, to jeszcze do 1992 roku pozostawał wokalistą i gitarzystą Kombi. Nie wszyscy słuchacze i krytycy zaakceptowali zmianę wizerunku muzyka. Popową przeszłość muzyków wytykano w kolejnych recenzjach, a rozgłośnie radiowe jeszcze przez wiele lat o wiele chętniej grały przebojowe „Słodkiego miłego życia” czy „Black & White” Kombi, niż choćby rockowe ballady takie jak „Gdyby ktoś” czy „Pokochaj mnie”.

Następna płyta i ONA

Mimo tego, Skawalker przygotowywał materiał na kolejną płytę, nie odbiegającą zbytnio od tego, co zaprezentowano na krążku „Sivan”. Pewnym zrządzeniem losu udało się jednak pozyskać nową wokalistkę, która ściągnęła na siebie całą uwagę publiczności i mediów. Materiał wydano pod nazwą nowego zespołu, nie ujawniając wcześniej tożsamości muzyków, co okazało się skutecznym zabiegiem – zarówno płyta jak i „nowy” zespół odniosły spory sukces, stając się jednym z najważniejszych zjawisk w polskiej muzyce rockowej i popkulturze. Tym albumem była oczywiście „Modlishka”, a wokalistką Agnieszka Chylińska, która stała się twarzą O.N.A.

C.D.

Po „Modlishce” były jeszcze 4 doskonałe albumy, lecz w 2003 roku Agnieszka ostatecznie postanowiła pójść swoją drogą. Zespół zakończył działalność, Grzegorz Skawiński i Waldemar Tkaczyk zdecydowali by nie szukać nowej wokalistki, ani tym bardziej nie reaktywować Skawalkera. Bezpieczniejszym okazał się powrót do muzyki granej wcześniej, przed Skawalkerem, tym bardziej że po roku 2000 muzyka z lat 80′ poprzedniego stulecia przeżywała swoją drugą młodość. Z Janem Plutą, ale bez Sławomira Łosowskiego, powołali do życia zespół KOMBII. Początkowo grali utwory dawnego Kombi w nowych aranżacjach, jednak ostatecznie udało im się stworzyć kilka nowych przebojów.

Decyzja o powołaniu KOMBII wśród niektórych fanów budzi kontrowersje nawet dzisiaj, po 20 latach działalności tej grupy. Faktem jednak jest, że przez ten czas zespół wypracował swój własny styl, wydał 5 studyjnych albumów i 2 koncertowe, a także zaangażował się w wiele muzycznych projektów, tworząc nowe, oryginalne aranżacje dotychczasowych utworów. I chociaż bardzo mało prawdopodobne jest, by Skawalker wrócił kiedyś pod swoją nazwą, to jednak trzeba przyznać, że akustyczne koncerty KOMBII mają w sobie ducha tamtych dawnych koncertów „Bez prądu”.

Ocal tę miłość

Wracając jednak do „Sivana” – być może nie jest to album szczególnie istotny z dzisiejszego punktu widzenia, jednak wielu fanów wciąż darzy go sentymentem. Album był wznawiany kilka razy – na płycie CD w 2005 i 2018, a także na płycie winylowej w roku 2017 jako limitowana, numerowana edycja.

Skawalker w czasach swojej działalności miał kilka fanklubów. Jeden z nich, Centralny Fan Club był prowadzony przez Mateusza Orwata, który tak wspomina premierę albumu:

Nie mogłem się doczekać nowej płyty Skawalker-a. Pierwsza płyta wydana w 1992 roku była majstersztykiem muzycznym. Niesamowite gitary i klimat płyty sprawiał, że można ją było słuchać i podziwiać w kółko, z małym odpoczynkiem na sen. Przynajmniej ja tak miałem 😉 W 1994 miała się ukazać nowa płyta pt. „SIVAN”. Sama nazwa intrygowała. Oczywiście wtedy nie było internetu, żeby sprawdzić skąd wziął się taki tytuł i „z czym to się je”. I w końcu gdzieś w marcu chyba trafiła w końcu w moje ręce i ponownie zamieniła w bajkę moje muzyczne życie. Co to była za podróż. Od pierwszej tytułowej piosenki do ostatniego numeru słuchałem tego z otwartą buzią. Księżycowe klimaty pierwszego utworu siedzą mi w głowie do dzisiaj. A solo jest jednym z najlepszych jakie słyszałem w życiu gdziekolwiek. Już nie wspomnę jak to genialnie brzmiało na koncertach. Jak zwykle było 9 piosenek w tym dwie instrumentalne. Krótko mówią płyta zachwyciła, chociaż była trochę inna niż pierwsza. Uwielbiam ten album do dzisiaj i jestem pewien, że Skawalker był jednym z najlepszych zespołów jakie pojawiły się w Polsce. I dałbym bardzo dużo, żeby posłuchać ich znowu na koncercie.

Mateusz Orwat

Jeden z fanów – Tomek, zdecydował się nawet wytatuować sobie okładkę albumu na ramieniu – i trzeba przyznać że dzieło robi niesamowite wrażenie.

Ja sam swoją przygodę ze Skawalkerem zacząłem właśnie od „Sivana”. Niestety, gdy zespół działał, miałem zaledwie kilka lat i nie byłem świadomy jego istnienia. Mniej więcej w roku 2001 odwiedziłem pewien komis płytowy w Gdańsku. Szukałem wtedy wydawnictw Kombi i O.N.A. Sprzedawca odparł, że nie ma żadnych płyt akurat tych zespołów, ale być może zainteresuje mnie Skawalker. Nie słyszałem wcześniej tej nazwy, ale postanowiłem zaryzykować i wydać całe swoje wakacyjne kieszonkowe. I nie pożałowałem. „Sivan” zachwycił mnie do tego stopnia, że przez kilka tygodni słuchałem go w kółko. Do tej pory czuję dreszczyk gdy słyszę riff otwierający tytułowy utwór, a także gęsią skórkę w trakcie instrumentalnego „Moonlight III”. Postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej na temat zespołu, jednak nie znalazłem o nim zbyt wiele w ówczesnym Internecie. Warto przy tym dodać, że choć ówczesny Internet z pewnością był „mniejszy” i nie tak dostępny jak dzisiaj, to jednak nie brakowało w nim amatorskich stron na każdy temat. Wystarczył darmowy serwer, trochę podstawowej wiedzy na temat HTML i można było mieć swój serwis. Tak też było w moim przypadku. Robiłem wtedy własne strony i postanowiłem że skoro Skawalker nie ma swojej, to ja ją stworzę. Tak zaczęła się ta trwająca już ponad 20 lat historia. Może nie wracam już do „Sivana” tak często jak kiedyś, ale dzięki tej płycie na pewno rozwinąłem w jakiś sposób swój gust muzyczny, a muzyka z tej płyty często towarzyszyła mi w wielu ważnych wówczas chwilach. Niestety, choć próbowałem, nie udało mi się nauczyć grać na gitarze, ale jestem pewien że jest sporo gitarzystów, którzy dzięki tej płycie zaczęli naukę by „grać tak jak Skawa”.

A na zakończenie polecam odsłuchać solo z tytułowego utworu, które Grzegorz Skawiński zagrał i opublikował niedawno na swoim profilu na Instagramie. Jest moc, prawda?

Krzysztof Adamczewski