Skawy czarnymi oczami

Rozmowa z Grzegorzem Skawińskim i Waldemarem Tkaczykiem, opublikowana w magazynie "Gitara i Bas" nr 5/2000 (47).

O.N.A. to jeden z niewielu prawdziwych przykładów na to, że polski rock nie musi być gorszy. My o tym wiemy, ale jak to widzą jego członkowie i założyciele? O muzyce, graniu na gitarze i pracy w O.N.A. rozmawialiśmy z gitarzystą zespołu, Grzegorzem Skawińskim, a gdzieniegdzie włączał się także basista Waldek Tkaczyk.

Gitara i Bas: Opowiedz o stosunkach w zespole O.N.A.

Grzegorz Skawiński: Nasze stosunki wyglądają chyba wyjątkowo dobrze. Jak w każdym zespole bywają czasem różne problemy, jest to praca stresogenna i czasem się kłócimy. Są różne napięcia, ale chyba jesteśmy w niezłej kondycji, jeśli chodzi o stosunki interpersonalne. Myślę, że wszystko jest w porządku. Niektórzy myśleli, że z Agnieszką nie uda nam się dogadać ze względu na różnicę pokoleń i generalnie duże różnice, choćby w tym, że ona jest kobietą. To wcale nieprawda, bo dogadujemy się z nią znakomicie. Pracujemy bez większych problemów, myślę że tylko to mogę powiedzieć.

Każda następna płyta O.N.A. była jakimś zaskoczeniem, jakimś krokiem do przodu. Jak w twoich oczach rozwijał się zespół?

Wydaje mi się, że od muzyki właściwie blues – rockowej takim albumem była Modlishka idziemy w kierunku coraz bardziej ekstremalnych rzeczy. Pierwsze przebłyski takich cięższych rzeczy pojawiły się na Bzzzzz, no a najbardziej brutalne, ekstremalne zabrzmiała płyta T.R.I.P., z tym, że z mniejszą ilością elektroniki. Nie wiem, w jakim kierunku pójdziemy teraz, ale zakładamy, że nie będziemy grali niczego lżejszego. Sądzę, że następna płyta będzie po prostu mocna, cokolwiek to będzie znaczyć. To nie oznacza, że będzie heavymetalowa, czy że pójdziemy w stronę jeszcze większego hardcore’u. Chcemy trochę poeksperymentować i myślimy, że może płyta będzie nowocześniejsza. Chcemy, żeby mniej było utworów o zabarwieniu popowym. Wiadomo, że muszą być jakieś utwory do lansowania, bo radio nie gra czegoś, co nie jest rockiem lekkim. Liczbę utworów do lansowania chcemy jednak zmniejszyć z ok. pięciu, jak na Pieprzu, do najwyżej trzech. Reszta ma być siarką. Idziemy w kierunku mocnego grania, ale czas pokaże co naprawdę z tego wyjdzie. Może zrobimy coś zupełnie innego?

Przypuszczam, że największy wpływ na tę ewolucję wywarła Agnieszka, bo to ona najbardziej ewoluowała.

Nie zgodzę się, że to ona ewoluowała, a my nie, bo my też nigdy wcześniej nie graliśmy takiej ciężkiej muzyki jak w O.N.A. Dla nas to też była ewolucja. Wydaje mi się, że ona akurat najmniej ewoluowała, bo kiedy przyszła do zespołu, już była bardzo radykalna. To, że pierwsza płyta była jaka była, wynikało z faktu, że robiliśmy ją szybko. Gdy ona przyszła, część rzeczy była już gotowa (Modlishka była przygotowywana pod kątem poprzedniego zespołu Skawy – SKAWALKERA. W środku prób do sesji nagraniowej zdecydowano, że zaśpiewa Agnieszka Chylińska, a płyta ukaże się pod nową nazwą zespołu – przyp. PK). Właściwie większą część płyty mieliśmy dla SKAWALKERA gotową i ona zaśpiewała te numery. Wydaje mi się, że Agnieszka ewoluuje przede wszystkim fizycznie, można powiedzieć. Bardzo się zmieniła na korzyść. Bardzo ładnie wygląda, wyładniała, wyzgrabniała, w ogóle „wy”. Muzycznie właściwie ewoluuje w takim kierunku jak my.

Kim jesteś dziś dla Agnieszki tatusiem, wujkiem nauczycielem, czy przyjacielem?

Przyjacielem chyba najprędzej, nie jestem ani wujkiem, a na pewno nigdy nie byłem tatusiem, chociaż czasem mogłoby się tak wydawać. Nauczycielem pewnie trochę byłem, ale ona tyle wniosła do zespołu, że gdzieś się te napięcia rozłożyły. Sądzę, że myśmy dali jej całą profesjonalną oprawę, zajęliśmy się stroną zawodową, żeby miała dobry podkład. Ona z kolei dała nam tę odrobinę pieprzu i szaleństwa, która była nam potrzebna. Myślę, że to się jakoś znakomicie uzupełnia. Uzupełnia, nie polaryzuje, nie znosi, tylko komplementuje.

Jak sądzisz, jacy ludzie was słuchają i dlaczego?

Na pewno słuchają nas ludzie, którzy grają na gitarach. Zresztą nasze płyty pojawiają się w rankingach Gitary i Basu od zawsze. To jest jakaś część słuchaczy, bardzo specyficzna i specjalistyczna grupa, pewna nisza. Ale głównie słucha nas młodzież, czyli to pokolenie, które żywo reaguje na to, o czym śpiewa Agnieszka. Cała jej charyzma jest skierowana do ludzi młodych. Szkoła średnia, ewentualnie koniec podstawówki, a na pewno studenci, to ta grupa, która słucha takich rzeczy ja O.N.A. Myślę, że dla dzieci to jest troszkę za poważne, za ciężkie.

Co według Ciebie robi O.N.A. dla polskiej muzyki? Co do niej wprowadza?

Wydaje mi się, że jesteśmy jednym z nielicznych w tej chwili ambitnych zespołów rockowych. Nie jesteśmy z kolei kapelą typowo hardcore’ową, to jest wszystko wymieszane. Na pewno jesteśmy mocną rockową kapelą, nie ma takich zespołów w tej chwili, które byłyby gdzieś do nas podobne. Z przykrością to stwierdzam.

Waldek Tkaczyk: No, może PERFECT…

G.S.: No, może gdzieś tam. Ale oni w ogóle nie grają tak mocnych rzeczy jak Pieprz czy Nie to nie, czy Gniew!

W.T.: PERFECT jest pewnie bardziej tradycyjny, ale jeśli chodzi o brzmienie, zawodowe brzmienie kapeli… Są zespoły, które grają naprawdę fajnie, ale niektóre z nich odchodzą w takie klimaty, które dla mnie są śmieszne pastisze. To jest tak niepoważne, że można ich nie brać pod uwagę.

Na przykład?

Nie wiem czy chcę tu rzucać jakieś nazwy…

Z której płyty jesteś najbardziej zadowolony?

G.S.: Ja osobiście lubię płytę Bzzzzz. To jest mój osobisty wybór. Uważam, że tam najbardziej było widać zmiany właśnie tę ewolucję, a właściwie nawet rewolucję, która się nam zrodziła. To było pierwsze takie mocne uderzenie, nasze emocje wyraźnie się tam uwidoczniły. Nie chcę przez to powiedzieć, że na następnych płytach tego nie ma, ale po płycie Bzzzzz można było powiedzieć, że kiedy walniemy T.R.I.P., to będziemy mieć już swój określony styl. Tam się to rodziło. Myślę, że na tamtej płycie jest parę naprawdę dobrych utworów.

T.R.I.P. powstawała na próbach na odludziu, na Mazurach. Czy Pieprz też powstawał w jakichś szczególnych warunkach i czy to jakoś wpłynęło na muzykę?

Tak, Pieprz powstał w Lublinie. Wiesz, powstał… Zrobiliśmy tam próby. Tam sobie ustawiliśmy sprzęt, wynajęliśmy studio i pracowaliśmy nad utworami. Nie wiem czy klimat Lublina miał na to, co powstało, jakiś wpływ, nie sądzę. Gdzieś tam na pewno wszystko ma wpływ, ale nie można powiedzieć, że płyta Pieprz jest lubelska. Choć muszę powiedzieć, że warunki jakie nam stworzyło studio Hendrix, było po prostu rewelacyjne. Jeśli chodzi o proces powstawania tych rzeczy, to było naprawdę świetnie. Naprawdę się przyłożyli. Miło wspominamy te momenty. Bardzo krótko pracujemy nad płytami. Jeśli zespół ma dwa tygodnie na próby przed nagraniem płyty, to jest to maksimum. Uważamy, że powinno coś się dziać od razu, jakcoś nie idzie, to numer z reguły nie dostaje drugiej szansy. Jeżeli coś się nie klei, to olewamy pomysł i nie wracamy do niego. W Lublinie pracowaliśmy tylko ok. dziesięciu dni. Później było już tylko studio.

Czy to prawda, że T.R.I.P. to skrót od Trzeci Raz Idziemy Ponagrywać?

To jest skrót od czegokolwiek, głównie od tripowania albo stripowania się. My i firmy płytowe lubią powymyślać sobie czasem jakieś slogany reklamowe

Zdaje się, że powiedziała to Agnieszka.

Taaak… Nie, to powiedział Waldek. Nieważne, zawsze nam wsadzają cudze kwestie do ust.

Wiem, że firma Sony Music była zainteresowana wydaniem Pierzu na zachodzie, były przygotowywane teksty po angielsku. Czy to się uda?

Całkiem niedawno skończyliśmy pracę nad tym. Jest gotowa anglojęzyczna wersja Pieprzu i coś tam się z tym ostatnio dzieje. Nie wiem, czy to ma w ogóle zostać wydane w takiej formie. Wiem, że Sony Europe jest zainteresowana wydaniem zespołu w ogóle i myślę, że należy tą płytę potraktować jako coś w rodzaju dobrego demo.

?!?

Wiesz, gdyby trzeba było to wydać, musielibyśmy albo nagrać jeszcze raz, albo zmiksować, a na pewno zmasterować. Wszystko po to, żeby się to jakoś zbliżyło do zachodnich warunków jednak istnieją jeszcze różnice.

Opowiedz o swoich inspiracjach, ulubionych płytach chwilowych i tych na zawsze.

Ulubionych artystów mam bardzo wielu. To, co gdzieś tam mnie ukształtowało jest bardzo pomieszane. W dzieciństwie słuchałem tego samego, co wszyscy wtedy. No cóż, słuchałem takich rzeczy jak NIEBIESKO CZARNI, NO TO CO, TRUBADURZY, CZERWONE GITARY… To było naturalne w czasach, kiedy dorastałem. Ale jak już byłem młodym człowiekiem, kiedy zacząłem się interesować gitarą, te zespoły poszły w odstawkę. Wtedy bardziej fascynował mnie BREAKOUT, SBB, Czesław Niemen. Pod koniec podstawówki poznałem Jimiego Hendrixa, VANILLA FUDGE, ZEPPELINÓW, BLACK SABBATH… Trudno nawet to wszystko wymienić… CREAM, przede wszystkim. Clapton mnie wtedy po prostu rozj…ał na maksa. Samego Hendrixa wtedy jeszcze nie rozumiałem, był za trudny, zbyt odjazdowy. Zacząłem go kumać dopiero rok dwa później. W szkole średniej przechodziłem różne etapy słuchałem jazz rocka, który się wtedy pojawił: MAHAVISHNU ORCHESTRA i innych. Poznałem wtedy Allana Holdswortha.

Wcześnie!

Bardzo wcześnie!

W.T.: My mieliśmy wtedy to szczęście, że poznawaliśmy wszystko na bieżąco. Kiedy grał Hendrix, kiedy był na listach przebojów, to myśmy się nim interesowali dokładnie od Hey Joe. To samo było ze wszystkimi zespołami. Nie było tak, że dochodziliśmy do tego, po prostu było to na topie. Wtedy to był środek muzyki młodzieżowej. Nie było innych nazwisk.

G.S.: Pamiętam ten dzień, kiedy Hendrix umarł. Dowiedzieliśmy się o tym w szkole.

Kogo cenisz wśród polskich muzyków?

Wiesz, powiem tak: jest bardzo wielu dobrych muzyków, ale bardzo niewielu oryginalnych muzyków. Z drugiej strony, w mniejszym lub większym stopniu wszyscy jesteśmy zapatrzeni na Amerykę czy Anglię, generalnie na Zachód. Mało jest twórców oryginalnych, oryginalni są na pewno górale, którzy grają na skrzypcach. W końcu rock’n’roll nie powstał w Polsce.

Co robisz, by rozwijać się jako gitarzysta?

Staram się ostatnio nie ćwiczyć rzeczy typowo technicznych. Ten kierunek grania przestał mnie interesować, bardziej pracuję nad elementami brzmieniowymi. Poszukiwania dźwiękowe, granie niestereotypowymi brzmieniami w tym kierunku idę. Chodzi mi o poszukiwania tak w sensie elektronicznym, jak samej koncepcji grania. W gruncie rzeczy nie jest to ważne, czy używasz elektroniki, czy nie. Liczy się tylko efekt. Lubię grać solówki, ale etap ścigania się z własnym cieniem mam już za sobą i chyba do tego nie wrócę.

Realizowałeś nagranie debiutanckiej płyty zespołu CREW. Jakie masz plany jako producent?

Cóż o tym zespole mogę powiedzieć… To chyba moje najgorsze doświadczenie w życiu. Koledzy ci skutecznie zniechęcili mnie do produkowania młodych wykonawców i pomagania im. Nie zamierzam więcej nic takiego robić. Mówię tu o elemencie, na którym się ewidentnie sparzyłem. Wiesz, nie chcę poruszać tego tematu, bo śmierdzi. Proszę tak napisać. Koledzy nasrali do piaskownicy, w której się bawią i niestety będą musieli z tym gównem w tej piaskownicy żyć. Dosłownie proszę.

W 1997 O.N.A. grało koncerty dla Polonii w Nowym Jorku. Domyślam się, że to szczególna publika. Jak wspominacie te występy?

W.T: Ku naszemu zdziwieniu, zagraliśmy tam wyjątkowo udane koncerty. Okazało się, że można było to dobrze zorganizować: w dobrych miejscach, zapewnić dobrą aparaturę. Byliśmy bardzo mile zaskoczeni przyjęciem. Mieliśmy przyjęcie takie, jak na najlepszych koncertach w Polsce. Żałowaliśmy nawet, że nie zaprosiliśmy nikogo z amerykańskiej dyrekcji Sony, żeby zobaczył, jak się gra w Polsce. Ale ktoś to przeoczył. Graliśmy rzeczywiście dla polskiej publiczności, w polskich dzielnicach.

G.S.: Trzeba powiedzieć przede wszystkim, że przyszli tylko i wyłącznie młodzi ludzie. Żadnej starej polonii. Po prostu nasza normalna publiczność.

W.T.: Dokładnie tak, jak tutaj. Bardzo dobre miejsca, tak zwane kulturalne, chociaż ta muzyka miejsca może mieć różne. Chodzi mi o kulturę w sensie zapewnienia warunków.

G.S.: Mieliśmy zawodowe światła, zawodowe nagłośnienie, zawodowe wzmacniacze, te same, których używamy tutaj. Kiedy po drodze połamała mi się gitara, od razu załatwili mi następną, dokładnie taką samą.

Opowiedzcie o innych miejscach, w których gracie.

W.T.: Głównie, niestety, gramy w Polsce.

Niestety?

W.T.: Tak, można by pograć gdzieś w Europie. Ale to wiąże się z tym, że albo zgadzamy się na granie za parę marek, albo czekamy na jakiś profesjonalny ruch ze strony firmy. Powiem ci, że do tej pory nie tęskniliśmy specjalnie do podboju zachodnich rynków. Głównie gramy w Polsce, bo przecież teksty są polskie i mamy kontakt z polską publicznością. Jak na Europę, to duży kraj. W zasadzie jest tu dużo miejsca do grania, wbrew pozorom. Z roku na rok z koncertami jest coraz lepiej coraz lepiej jesteśmy przyjmowani. Po pierwszej płycie przychodziło góra czterysta osób, a teraz są fulle. To cieszy, bo znaczy, że mamy własną publiczność i nawet w kryzysie, kiedy spada sprzedaż płyt (także naszych), to jednak na koncertach tego nie widać.

Co jako muzycy sądzicie o problemie MP3, czyli darmowym rozprowadzaniu muzyki w internecie?

Nowe techniki są nieuniknione. To jest raczej sprawa speców od praw autorskich, niż naszej opinii. Kiedy były czarne płyty, trudno było przewidzieć, że pojawi się coś takiego jak kompakt. A teraz kompakt staje się przeżytkiem. Dziś ściągasz muzykę z internetu w formacie MP3, a być może za moment wymyślą nowe środki przekazu. Może nawet kompakty znikną fizycznie z półek. To wszystko dzieje się na naszych oczach, to jest bardzo ciekawe i praktycznie nieuniknione. My możemy na ten temat powiedzieć tylko tyle, że poczekamy, zobaczymy. Tak czy inaczej, nowe środki przekazu nie zmieniają sprawy może kwestia dotarcia będzie lepsza, poprzez większą masowość. Jeśli masz swoją stronę w internecie, to ktoś może ją nawet przypadkiem odwiedzić. Znam takie przypadki, że zespół ma kilka tysięcy odsłuchań swoich numerów, a ma tylko demo. Są popularni, a nikt o nich nie słyszy. To są moim zdaniem bardzo ekscytujące sprawy, w sensie techniki docierania do słuchacza. Może to się rozwiązać tak, że zamiast konkretnego kompaktu, będzie jedno odsłuchanie w internecie.

G.S.: Za odpowiednią opłatą.

Pod warunkiem, że znajdzie się sposób na ściąganie tej opłaty.

W.T.: To jest kwestia regulacji prawnych. Wszystko jest do wymyślenia. Skoro ludzie zarabiają na internecie miliony? To kwestia opracowania odpowiednich zabezpieczeń. Internet jest tak uregulowany, że płacisz przez pocztę. Tak to się odbywa i nikt na tym nie traci. To mogą być nawet większe pieniądze.

Dziękuję za rozmowę.