O.N.A. – T.R.I.P.

Recenzja albumu T.R.I.P. zamieszczona w czerwcowym numerze miesięcznika "Tylko Rock" (06/1998)

O.N.A. to ciągle na naszym rynku jeden z niewielu dowodów, że grając rock, można siedzieć na topie. I TOP, Towarzystwo Ochrony Przyrody, powinno przyznać trójmiejskiej grupie status gatunku chronionego. Zanim jednak zaczną obowiązywać ściśle terminy odstrzału, recenzje można pisać dość swobodnie.

Trzecia płyta O.N.A. w paru punktach nawiązuje do swych poprzedniczek, Modlishki i Bzzzzz. Tytuł już nie ze świata insektów, ale objętość znów analogowa. T.R.I.P. zresztą zaczyna się od trzasków winylowej płyty. Dziewięć kawałków, wsród których są i radiowe przeboje i rzeczy ostrzejsze, znacznie mniej grzeczne. Który jest radiowy, to już wiadomo – „Najtrudniej”, godny następca „Krzyczę – jestem”.

Agnieszka w „Najtrudniej” śpiewa spokojnie, bez cienia jakiejkolwiek maniery, choć dręczy ją wizja samotności i pustki. Temat ten przewija się przez cały T.R.I.P. Łagodniejsze fragmenty słyszymy jeszcze kilka razy: w „Czarnej myśli”, „Nienawidzę” i „To naprawdę już koniec”. Ten ostatni byłby może balladą, gdyby nie transowo bite akordy i przesterowane brzmienia. W „Nienawidzę” pojawia się z kolei jeden z „prodiżowych” smaczków – gęsty, zapętlony rytm schowany pod normalną perkusja. Jak mieszanka Prodigy i Rammstein brzmi początek „Temu, który jest”, jazda raczej ostra.

Tytuł T.R.I.P. nawiązuje oczywiście nie tylko, jak to ujął Grzegorz Skawiński, do „muzycznej podróży”. Chylińska na samym początku przyznaje, ze „Głupia sprawa, stripowałam się”. Dobry humory traci w „Kwaśnej przygodzie”, bo siedzenie w trumnie z dużą ilością owadów do przyjemności nie należy. Toteż Agnieszka pragnie wyjść i w tym celu momentami bardzo glośno krzyczy.

Po wysłuchaniu nowego materiału O.N.A. jest jednak jeden powód do radości. Że jest to materiał dobry.

Igor Stefanowicz